F*ck winter!

Mówiłam, a raczej narzekałam już, że jeśli chodzi o zdjęcia jestem perfekcjonistką i wolę, żeby pojawiały się one na blogu rzadziej, ale były za to dobrej jakości? Nie? To jest to właśnie główny powód dla którego u mnie to oklepane mniej znaczy więcej. Aczkolwiek jak tylko sprawię sobie własny super obiektyw, to mam nadzieję (jestem pewna), że odejdę od tej zasady i postów będzie więcej. Dziś mam dla Was kombinację rocka i streetwearu, kraciasty płaszcz z dużym futrzanym kołnierzem, mnóstwo skóry, snapa z wężowym motywem na daszku i Air Jordan IV retro, które cudem udało mi się zdobyć w moim rozmiarze tydzień temu. Zupełnie niewymuszony, codzienny styl. Miłego oglądania! :)





Hair chalk!

Zawsze zazdrościłam blondynkom, które w każdej chwili mogły choćby na chwilę zmienić kolor swoich włosów bez korzystania z inwazyjnych zabiegów fryzjerskich, ot w domu, czy to płukanką, tonerem, czy też bibułą. Po mojej przygodzie z buraczkowym tonerem (nie, końcówki wcale nie miały wyjść buraczkowe, a różowe), która zakończyła się dekoloryzacją i utratą jakości struktury włosów, bo inaczej tego cholerstwa pozbyć się nie mogłam, zawiesiłam trwale wszelkie próby uzyskania innego koloru niż rudy. Boję się też używać szamponetek, bo mam po nich matowe i wysuszone włosy, ale pewnego razu natrafiłam w sieci na coś co wydało mi się chyba najrozsądniejszym rozwiązaniem i uznałam to za odkrycie życia, mianowicie kredę do włosów (ew. zwykłe suche pastele). Efekt użycia oczywiście poniżej. 

Umęczyłam się niesamowicie, żeby włosy i pokręcić (zazwyczaj nie kombinuję z naturalnym skrętem) i pokolorować, ale czegóż to się nie robi w imię eksperymentów i blogowania. Marudzę, bo zwykle włosy po prostu suszę, psikam różnymi specyfikami i wychodzę z domu. Najpierw wiadomo, włosy umyłam i wysuszyłam, ale ważne też było zabezpieczenie folią łazienki przed planowanym armagedonem, bo kreda po wyschnięciu sypie się niemiłosiernie. Żmudny jest to niestety proces, bo każdym pasemkiem trzeba zająć się osobno. A robi się to tak: oddzielamy pojedyncze pasmo, zwilżamy wodą, czeszemy, malujemy kredą wybranego koloru (ja miałam do wyboru kolor zielony, fioletowy, niebieski, różowy i pomarańczowy) i upinamy/odrzucamy do tyłu, aby nam już nie przeszkadzało. Tak postępujemy ze wszystkimi pasmami, które chcemy pomalować. Następnie czekamy aż włosy same wyschną (lepiej nie używać suszarki, bo kreda się osypuje i kolor traci na intensywności) i ew. używamy prostownicy, aby nadać włosom skrętu. Każde wysuszone już pasmo kręcimy na prostownicę i psikamy obficie lakierem, żeby kreda trzymała się na włosach, nie zaś na ubraniu. Włosy można przeczesać delikatnie palcami, żeby fale wyglądały na bardziej naturalne. Kreda niestety nieco matowi włosy, więc użyłam również nabłyszczacza. Kolor zmywa się już po pierwszym myciu. 

Podsumowując, jest to czasochłonna zabawa, ale stanowi dobre rozwiązanie jeśli chce się na chwilę zmienić kolor włosów :)

Mam nadzieję, że post Wam się podoba :) 

PS. Ja swoją kredę do włosów zamówiłam, ale swobodnie możecie ją zastąpić po prostu suchymi pastelami.




Lots of colours

Patrząc przez okno trudno sobie uświadomić, że zaledwie 3 tygodnie temu na drzewach było mnóstwo kolorowych liści i jeszcze gdzieniegdzie zieleniły się kępki trawy. Tak więc, aby trochę uciec od tej niestety już mocno doskwierającej szarości, mam dla Was zdjęcia właśnie z tego okresu. Dużo wyrazistych kolorów i jeszcze więcej charakterystycznych rzeczy, między innymi t-shirt w miśki Jeremiego Scotta dla adidas Originals, kurtkę Misbehave naćwiekowaną przez ekipę Ostre Ćwieki oraz trampki na platformie Jeffrey Campbell. Kurtką zostałam naprawdę mocno zaskoczona, bo zazwyczaj jest tak, że sama starannie selekcjonuję rzeczy, które chciałabym na blogu pokazać, jednak tym razem dostałam gotowy produkt niespodziankę bez pytania o zdanie. Uważam, że w tym przypadku pytanie mnie było zbędne, bo chyba łatwo było się domyśleć, że strasznie mi się spodoba. No i oczywiście były fanfary, taniec radości i oklaski nad paczką. A co najważniejsze kurtka jest wbrew pozorom lekka i nadaje się do wyjścia z domu, żadna tam atrapa. Buty zaś udało mi się zdobyć w Polsce, stacjonarnie, bez płacenia horrendalnie wysokiego cła i VATu, uff ( dzięki HighLife!). 




eXTReMe Tracker
 
© 2010 PaniEkscelencja | Powered by Blogger Template