I love the way you hate me.

Ten rok zamykam raczej z dużym wyrzutem sumienia, że wcale nie dałam z siebie wszystkiego co mogłam jeśli chodzi o funkcjonowanie bloga, ale mam też nadzieję, iż przyszły rok będzie znacznie dla mnie łaskawszy i obfitszy w stylizacje. Przede wszystkim dziękuję Wam, że ciągle zaglądacie na paniekscelencja.blogspot.com i często mnie wspieracie swoimi pozytywnymi opiniami (których czytam naprawdę o dziwo mnóstwo!), nawet wtedy kiedy mam świadomość, że to co robię to nie do końca perfekcja, którą chciałabym osiągnąć, bo też zresztą nie zawsze mam ku temu możliwości. W tym roku były i wpadki i całkiem udane posty, z których chyba najmilej wspominam te dwa:  1 & 2, a głównie dlatego, że kojarzą mi się z fantastycznym czasem i ciepłym latem. Na zakończenie tego roku mam dla Was stylizację, którą ktoś dość fajnie już określił na moim fanpejdżuu, a mianowicie Dirty Dancing, co zresztą idealnie charakteryzuje cały zamysł zdjęć. Do zobaczenia w 2012 :)!
.

That's all folks!

Schaffashoes giveaway!

Nic nie poprawia humoru tak jak nowe buty, poza tym klimat Świąt udziela się już zapewne wszystkim i fajnie byłoby sprawić sobie nową parę butów, a właściwie wygrać. Dziś więc macie możliwość zdobycia voucherów na buty z Schaffashoes: 1 x 300zł, 1 x 100zł & 2 x 50zł. Chciałam podarować Wam konkretny model, jednak każdy ma zupełnie inny gust, więc najlepiej jeśli bony zrealizujecie na wybrane przez Was samych modele. 

Zasady jak zwykle banalnie proste:
1. Zlajkuj mój profil na facebooku (klik!)
2. Zlajkuj profil Schaffy na facebooku (klik!)
2. Zostaw komentarz z adresem mailowym pod tym postem.

Konkurs trwa do 11 grudnia włącznie (niedziela), a w poniedziałek uruchomię generator liczb i wybiorę zwycięskie zgłoszenia. Powodzenia!
.

Sleep with one eye open

Im większy tym lepszy? Pewnie. Jeśli chodzi o duże, ciepłe swetry ta zasada nie tyczy się jedynie kilku ostatnich sezonów, a jest raczej uniwersalna, choć jakiś początek w moim mniemaniu ma. Nie wiem jak Wam, ale mnie wydaję się, że modę na swetry o dość luźnym kroju zapoczątkowała Jennifer Beals wcielając się w rolę Alex Owens w filmie 'Flashdance'. Prawdopodobnie filmowa Alex dała przykład milionom dziewczyn na całym świecie i rolę sukienek przejęły wtedy bluzy i swetry o obszernym, męskim kroju. Niezbitego dowodu na tę teorię nie posiadam, jednak patrząc na plakat promujący film mam wrażenie, że to dość trafne spostrzeżenie. W każdym razie wielkie swetrzyska wciąż mają się dobrze i z sezonu na sezon powracają w coraz to wymyślniejszych formach (jesienno-zimowe Etro, Missoni, Reed Krakoff), no, albo w zupełnie minimalistycznych (Michael Kors, Hermes). Jednak ja nie z tych co to bogactwo pozwala na high fashion szafę, więc skusiłam się na propozycję Wildfoxa, która nie dość, że łączy w sobie print nawiązujący do amerykańskiej flagi, to ma mnóstwo ogromnych dziur, dzięki którym idealnie wpisuje się w streetstyle. Ale to już sprawdźcie sobie sami.
.

Sometimes it's not that bad.

Serio. Czasami ciężko pisać o czymś co po prostu zostało nabyte bez celu wyższego niż użytek codzienny i nie symbolizuje żadnego trendu w jakiejkolwiek modzie. Bo i też nie zawsze musi. A więc dziś niech będzie niemal bezideologicznie, jedynie wygodnie. Post tak właściwie jest przeforsowaną, drugą częścią poprzedniego, bo część ta nie miała pierwotnie ujrzeć światła dziennego, ale niech się zdjęcia nie marnują w czeluściach dysku.
.

I can't explain it... but it feels so good to be a gangsta.

Nie wiem co było konkretnym bodźcem, nie wiem też cóż mogło się takiego szczególnego wydarzyć, że tak trochę z biegiem czasu (co właściwie stosunkowo niedawno sobie uświadomiłam) strasznie polubiłam typowe elementy streetwear'owe. Na pewno duży wpływ na to miała muzyka, film, ludzie, zajawka longiem, czy też odpimpowanym Wigry 3, ale ciężko wycelować w punt zwrotny. Wiem tylko, iż w aktualnym pomieszaniu stylów najbardziej się odnajduję i co najważniejsze, rzeczy, które pokazuję na blogu mogę również bez żadnego skrępowania i zażenowania nosić na co dzień. A właściwie to jest zupełnie odwrotnie. To co noszę na co dzień trafia również na blog, choć już z małą domieszką dziewczęcości, której poniekąd blog modowy sam w sobie wymaga. Jeśli chodzi o dzisiejszy post, są to chyba moje najodważniejsze zdjęcia. Nie chodzi bynajmniej o odsłonięte ciało, bo wcale tego nie tak dużo (choć biorąc pod uwagę fakt, że mamy o zgrozo jakby zimę, to sporo), ale przede wszystkim o swobodę przed aparatem, której zawsze mi brakowało. Mam nadzieję, że trochę widać, że 'sesja' sprawiła mi niemałą frajdę.
.

It's going to get worse.

Dość rzadko trafiam na rzeczy, z którymi z racji zbyt wyrazistych kolorów, czy też aż nadto przykuwających uwagę wzorów należy szczególnie uważać dobierając pozostałe elementy garderoby, ale sweter Lazy Oaf  wiedzie w tej dziedzinie prym. Im mniej tym lepiej, bo sweter (i jego print) jest tak charakterystyczny, że sam sobą tworzy cały look i wcale nie potrzebuje towarzystwa. Zawsze byłam fanką połączeń czerni i bieli, począwszy od fotografii, starych filmów z Audrey Hepburn, aż po vintage'owe kolekcje Chanel, no, a teraz jak widać także współczesnych streetstyle'owych krojów, które z klasyką i szykiem nota bene mają już niewiele wspólnego, ale dość umiejętnie nawiązują do odległych w czasie naleciałości.
.

You get what you f*****g give.

Nie wiem czy to jakaś rewolucja, ale na pewno rzecz w szafie niesłychana, a mianowicie pierwszy raz od czasów całkowitego modowego ubezwłasnowolnienia (przedszkole i wczesna podstawówka), kiedy to mama uszczęśliwiała mnie pamiętną czerwoną czapką z logo Chicago Bulls (wtedy równie dobrze mógł być to nadruk sieci tanich sklepów spożywczych, i tak zapewne nie wiedziałabym o cóż takiego chodzi), czerwonym dresem z Myszką Miki, który nota bene rósł razem ze mną i czerwonymi, z całego serca znienawidzonymi szkolnymi kapciami, przekonałam się do koloru czerwonego. Owszem, parę lat zajęła mi walka z nabytą nienawiścią do tego koloru, jednak jak widać wyszłam z niej z tarczą. Może czerwonej czapce tak naprawdę nie należy się aż tyle uwagi, jednak u mnie ten element to niemal krok milowy w zapełnianiu szafy kolorami. A wspomnianej czapce towarzyszy dziś żonobijka UNIF, ultramiękka, vintage'owa skórzana kurtka i Campbelle.
.

I will never sleep, cause sleep is the cousin of death.

Piątek był prawdopodobnie ostatnim stosunkowo ciepłym dniem tego roku, w którym można było paradować bez kilku warstw ubrań, tak więc z owego chwilowego ocieplenia w pełni skorzystałam i nawet połasiłam się na zdjęcia w samym t-shircie.
.

Trouble on my mind.

Zawsze unikałam połączeń różnych odcieni jeansu w jednej stylizacji. Skoro jeansowa góra, to dół gładki, najlepiej czarny i odwrotnie. Ale nikt mi przecież głowy nie urwie za jeansowe pomieszanie z poplątaniem. Zresztą w tak banalnej sprawie nikt nikomu krzywdy by nie wyrządził, co najwyżej dosadnie skomentował. Targnęłam się więc na ten niegdyś niegodziwy (estetycznie) czyn i chyba całkiem nieźle na tym wyszłam. A przynajmniej dobrze się w tym zestawie czułam, chociaż to chyba głównie za sprawą szortów, które pokazuję już zresztą zyliardowy raz. Miłość niestety. Cały ten denim przełamałam czernią, paskiem z kitką, chokerem i ćwiekowanymi loafersami.
.

I'm done being sad about all of this pointless stuff, man.

Choć kurtki typu varsity są obecne już nawet w sieciówkach, i to od dobrych paru sezonów, na moją pierwszą zdecydowałam się dopiero teraz. Choć nie, błąd. Poniosło mnie trochę. Pierwszą miałam jeszcze w gimnazjum i wszyscy mi jej zazdrościli. Teraz może być z tym różnie, bo to przecież żaden tam deficytowy towar. Ale do meritum. Dzisiejszy post powstał przy współpracy z marką H&M i jest częścią kampanii promującej kolekcję na jesień/zimę 2011. Podczas zakupów miałam do wyboru mnóstwo delikatnych, niezwykle kobiecych dodatków, jak to zwykle zresztą w H&M, jednak zdecydowałam się na dość minimalistyczną stylizację, której elementy są raczej unisexowe niż typowo dziewczęce. Wybrałam klasyczne czarne beanie, skórzane, bliźniacze bransoletki i wspomnianą kurtkę varsity- te zaś połączyłam z krótkim topem i spodniami z wysokim stanem. Efekt do wglądu poniżej. A w jednym z kolejnych postów czeka na Was niespodzianka od H&M.
.

Nothing is wrong if it feels good.

Nigdy nie byłam zagorzałą fanatyczką żywych, wyrazistych kolorów i wzorów typu boho, tribal, ethnic, czy też africa, jednak geometryczne motywy azteckie na tyle do mnie przemówiły, że nie dość, iż zagościły w mojej szafie, to jeszcze mają swoje kilka sekund na blogu, a to już celebracja najwyższego stopnia. Podobne printy i naleciałości można zresztą z łatwością odnaleźć w jesienno/zimowej kolekcji Isabel Marant, Diane Von Furstenberg, L.A.M.B, a nawet H&M (zwłaszcza na t-shirtach i torbach). Nie wiem jak Wy, ale ja chyba kupuję cały ten wzorzysty trend, byle w minimalistycznym wydaniu i bez dodatkowej, zbędnej pstrokacizny.
.

I try to be glad about as many things as possible.

Koszula Unif to chyba najużyteczniejsza i najpraktyczniejsza rzecz jaka zagościła w mojej szafie tej jesieni. Długie poszukiwania kraciastej, flanelowej koszuli we wszelkich marketach budowlanych i lumpeksach spełzły na niczym, więc nie pozostało nic innego jak szukać online. No i jest, choć może nie flanelowa, ale dość bliska ideału. Poza tym pierwszy raz na blogu pojawia się znienawidzony przeze mnie kolor czerwony, który chyba jednak nie jest wcale tak straszny jak niegdyś mi się wydawał. A co najważniejsze... dzisiejszy zestaw jest wręcz kwintesencją moich wszelakich inspiracji i upodobań. Gdyby ktoś kazał mi wybrać ciuchy najbardziej odzwierciedlające aktualne zapatrywania na garderobę i styl, wybrałabym właśnie poniższą kompilację. 
.

Nope. Still dead inside.

Creepersy to buty, które albo się bezgranicznie kocha, albo z całego serca nienawidzi. Nie ma półśrodków, ani kompromisów. U mnie oczywiście miłość, euforia i motylki w podeszwach. Niemożliwością jest dostać wymarzony model w rodzimych sklepach internetowych, trzeba więc oczywiście szukać poza granicami. A z zamawianiem zeszło mi wcale nie tak krótko, bo mnogość wzorów przytłoczyła mnie na tyle, że dwa dni miałam głowę nabitą :"zielone z panterką?", "srebrne?", "a może poczekać na dostawę  czarnych triple sole?". Psychoza istna. Ale w końcu zdecydowałam się na różowy, zamszowy model z włochatym leopardem. Jeśli chodzi o komfort noszenia, nie ma porównania z double sole, te się chociaż dość plastycznie zginają i dopasowują do stopy. Bluzka z LaDama zaś to przedstawicielka mojej 7-sztukowej rodziny tiszertów w krzyże, a zegarek- prezent od Triwa Polska. A już niedługo konkurs, w którym do wygrania będą aż dwa zegarki marki Triwa!
.

Pull the trigger!

Nie wiem czy zauważyliście, ale ostatnio na moim blogu zaczęły pojawiać się dość proste fasony, właściwie na pozór zwykłe rzeczy, przełamane jedynie kolorem, bądź nadrukiem. Zdecydowanie odchodzę od strojnego chaosu i oddaję się niezobowiązującym, powszechnie znanym formom (szorty, bluza, tiszerty, beanie), które można mieszać na dowolne sposoby zachowując wciąż ten sam styl. Mocnym akcentem w dzisiejszym poście są przede wszystkim buty SKIN o dość nietypowej podeszwie i futerkowym, tygrysim wzorze- może nie należą one do najwygodniejszych, ale są za to wyjątkowo efekciarskie, co w zupełności niweluje pierwszy mankament. Jeśli chodzi zaś o zdjęcia, pierwszy raz popełniliśmy je w nocy i chyba systematycznie będę powracać do tej stylistyki.
.

Ah, you don't care.

Mam skłonności do popadania z jednej skrajności wprost w drugą. Bo jak to? Że wczoraj bluza, trampki, fullcap, a dziś już pańciowata sukienunia? I jeszcze balerinki! Da się? Da się. Musi się dać skoro każdego ranka główny problem stanowi to czy w ciągu dnia chce się być niechlujem vel. niedbaluchem czy też estetyczną purystką- mam czarny pas w wybrzydzaniu i braku spójności. Skandal w szafie. Dzisiejszy ałtfit jak zresztą nietrudno zauważyć ściśle nawiązuje do poprzedniego- bo ta sama kolorystyka, bo ten sam motyw, bo w ogóle zmasowany atak barw. Aczkolwiek tym razem trochę bardziej dziewczęco! Właściwie dziś to już prawie ultradziewczęco, krańcowo wręcz! Mój absolut dziewczęcości. I tak baj de łej, post pachnie gumą balonową (Melissa) i arbuzem!
.

If it's hip, it's here.

Tylu kolorów na moim blogu chyba jeszcze nie było. Istna rewolucja. Chaos i anarchia w czarnym porządku. Oczywiście wszystko na opak, neon pod koniec lata, a zima w japonkach. Chyba nie nadążam za trendami. Albo po prostu w ogóle ich nie uznaję. Tak, to brzmi znacznie sensowniej. Na arbuzowy stuff z Lazy Oaf czekałam bodajże od maja, ale chyba warto było, bo na sam widok bluzki i spódnicy oczy trochę wyszły mi z orbit, lekko powariowałam, klasnęłam w dłonie i odtańczyłam euforyczny taniec istnej fasion wiktim. Ale co ja będę się tu o niczym rozpisywać i dorabiać zbędną ideologię. Dużo zdjęć i jeszcze więcej kolorów. Proszę! :)
PS. Pomóżcie mi dobić do 10 000 na fejsiku :D (klik!)
.
eXTReMe Tracker
 
© 2010 PaniEkscelencja | Powered by Blogger Template